"Przyczyna zachwytu w młodości, rozpaczy w wieku dojrzałym,
pociechy na starość".
-
Gioacchino Rossini o muzyce Mozarta-




sobota, 27 lutego 2010

La Traviata - Giuseppe Verdi, reż. Mariusz Treliński

Traviata Verdiego należy do najbardziej znanych oper. Zajmuje zaszczytne miejsce w kanonie takich znakomitości jak Carmen, Madame Butterfly czy Wesele Figara. Swoją premierę miała w Wenecji 1853 roku. Chociaż ciężko w to uwierzyć było to jedno z największych niepowodzeń w historii opery. Jednak Verdi był przekonany o późniejszym sukcesie sztuki i nie mylił się. Prawdziwą furorę odniosła rok później 6 maja 1854 roku. Od tamtej pory Traviata jest wpisana na stałe w repertuar każdej niemalże opery.

Kolejną inscenizację dzieła Verdiego zaadaptował Teatr Wielki-Opera Narodowa. Twórcą spektaklu jest duet Treliński - Kudlicka. Miałem przyjemność zobaczyć owe przedstawienie dzień po premierze. Jest to niezwykle barwne i dynamiczne przedsięwzięcie, które nie ma co ukrywać jest udane. Historia pięknej kurtyzany Violetty Valery, jej ogromnej miłości do Alfreda Germont została przedstawiona w niezwykle nowoczesny, a zarazem pierwotny sposób. Verdi stworzył dzieło współczesne sobie, bez zbędnych historycznych realiów, kostiumów rodem z zamierzchłych epok. Ta sama intencja widocznie przyświecała twórcom obecnej wersji. Słynny bal w Paryżu na którym to Alfredo zakochuje się w Violetcie został przeniesiony na podświetlany dancefloor nocnego klubu. Żywa paleta kolorystyczna, układy choreograficzne barwnych tancerzy podkreślały klimat zabawowego charakteru przyjęcia, uciechy bohemy paryskiej. Tutaj należy zaznaczyć jak ponadczasowa jest muzyka Verdiego mająca ponad 150 lat, a która wciąż brzmi wiarygodnie.

Kilka słów warto przytoczyć na temat głównych ról. W rolę Violetty wcieliła się Primadonna Łódzkiej Opery sopranistka Joanna Woś (w przedstawieniu premierowym Aleksandra Kurzak). Kobieta wielkiej urody z ogromnym talentem, wiarygodna aktorsko - olśniewała. Jeżeli mam być szczery to nie mam nic do zarzucenia i znacznie bardziej mi się podobała Violetta p. Woś aniżeli p. Kurzak. Piękny głos, świetna technika, znakomita gra aktorska! W rolę Alfreda Germont wcielił się Pavlo Tolstoj (tenor), jego ojca natomiast zagrał Adam Kruszewski (baryton). W postać Flory Bervoix wcieliła się Bożena Zawiślak-Dolny (mezzosopran), Anniny - Elżbieta Wróblewska (mezzosopran). Warto wspomnieć o charakteryzacji Barona Douphol - w tej roli Zbigniew Macias (baryton) - pierwowzorem owej kreacji była niewątpliwe persona projektanta Karla Lagerfelda... Jednak ten zabieg już mogliśmy widzieć w łódzkiej inscenizacji Opowieści Hoffmana. Więc pomysł zapewne stamtąd właśnie został zaczerpnięty.
Wielkie brawa należą się za kostiumy autorstwa Gosi Baczyńskiej i Tomasza Ossolinskiego. Cekiny, żywe barwy, futurystyczne niekiedy kroje (matadorzy czy postać Barona Douphol) podkreślały emocje jakie rządziły aktualnie na scenie. W ten sposób stały się nierozerwalnie związane z architekturą scenografii. Nie powielały utartych schematów i co najważniejsze były idealnie osadzone w klimacie współczesnych nam realiów.

Minusem owego przedstawienia była przesuwająca się scenografia - to w prawo, to w lewo i tak w kółko... Miało być ciekawe, no i może tak było, ale niestety "hałas" który temu towarzyszył po prostu przeszkadzał. Lepiej na szczęście było już w drugim akcie z basenem, gdzie "nic nie jeździło" :-). O tej Traviacie było niesamowicie głośno, nie za sprawą Aleksandry Kurzak czy Andrzeja Dobbera jeżeli by się ktoś pytał, a za sprawą tancerzy-celebrytów znanych szerszej publiczności z TVN-owskiego programu. Na szczęście wszystko było tak jak być powinno, a "gwiazdki" były tylko tłem całego przedstawienia.

Myślę, że Traviatę nie jest łatwo wyreżyserować. Dostępnych mamy mnóstwo przeróżnych adaptacji, wciąż nowe się tworzą i żeby wstrzelić się z oryginalnym pomysłem w ten ciąg jest naprawdę nie lada wyzwaniem. A czy tutaj się udało? Jak dla mnie zdecydowanie tak! Można Trelińskiemu zarzucać, że "poszalał" za bardzo, ale chyba właśnie o to mu chodziło. Aczkolwiek życzyłbym sobię na przyszłość, aby zrezygnowano z celebryckiego marketingu, który w tym przypadku w zupełności nie był potrzebny.


źródło fotografii: http://www.teatrwielki.pl/

(na zdjęciu Aleksandra Kurzak - Violetta Valery)

wtorek, 23 lutego 2010

Lukrecja Borgia - Gaetano Donizetti, reż. Michał Znaniecki

12 lutego 2010 w Teatrze Wielkim-Operze Narodowej w Warszawie miałem okazję zobaczyć inscenizację opery autora XIX-wiecznego bel canta Geatano Donizettiego - Lukrecja Borgia. Dzieło to miało swoją premierę 26 grudnia 1833 w mediolańskiej La Scali. Natomiast obecna interpretacja autorstwa Michała Znanieckiego pochodzi z kwietnia 2009 roku i w ów dzień grana była po raz siódmy. Przyznam się, że nie miałem specjalnych oczekiwań co do treści, muzyki jak i całego założenia scenicznego. W głównej mierze zachęcił mnie plakat promujący operę autorstwa Adama Żebrowskiego.

Jakież było moje zdziwienie, kiedy okazało się, że treść całego przedstawienia przeniesiono z czasów włoskiego odrodzenia w wiek XX - do faszystowskich Włoch! Pomysł nie lada oryginalny, zaskakujący i co najważniejsze odważny. Musze przyznać, że to zagranie zrobiło na mnie wrażenie już na samym początku. Prolog opery dostarczył mi najwięcej emocji. Dominowało napięcie, niepewność, wzruszenie a także złość czy współczucie. Później niestety było z tym już trochę gorzej. Całe przedstawienie było nieco zbyt statyczne, brakowało dramatyzmu, emocji targających głównymi bohaterami. W rolę tytułowej bohaterki wcieliła się Słowaczka Adriana Kohutkova (sopran), Don Alfonsa - męża Lukrecji zagrał Wojtek Gierlach (bas), Gennaro - syna głównej bohaterki zagrał Alejandro Roy (tenor), natomiast w postać jego przyjaciela wcieliła się Agnieszka Rehlis (mezzosopran). Trzeba przyznać, że p. Kohutkova dobrze sobie poradziła z rolą Lukrecji. Z jednej strony jawiła się nam jako kochająca matka, z drugiej trucicielka, mściwa domina. Jeżeli chodzi o śpiew głównej solistki to był bez zarzutów, ale też nie zwalał z nóg. Przyjemnie się słuchało koloratur artystki, jednak kiedy chodziło o wyższe partie głosowe to tutaj miałem lekki niedosyt. Myślę, że znacznie lepiej się wywiązała z tego zadania nasza rodzima specjalistka od tego repertuaru Joanna Woś, której niestety nie miałem okazji w tej roli ocenić (jeszcze! ). Pozytywnie wypadła Agnieszka Rehlis, co prawda rola, która została jej przydzielona nie była zbyt "wymagająca" i nie dawała za dużej szansy na pokazanie swoich umiejętności, to jednak przyjemnie się słuchało jej interpretacji. Dość słabo wypadł Don Alfonso. Miałem wrażenie, że Wojtek Gierlach nie rozśpiewał się do końca i niestety często nie potrafił wybić się ponad dźwięki orkiestry. Jeżeli chodzi zaś o partię tenorową Alejandra Roya, to z całym przekonaniem mogę stwierdzić, że była na bardzo dobrym poziomie.

Jak przystało na bohaterkę dramatyczną, kobietę o wielkiej urodzie, życie Lukrecji usłane było intrygami, nienawiścią, a głównym orężem walki stała się trucizna. Notabene ta sama, która w niefortunny sposób zabiła jej syna. Przy tej kwestii z resztą warto wspomnieć o jednej z najlepszych scen II aktu (tyczy wizualnych aspektów spektaklu) jak i całego przedstawienia. Śmierć Gennaro oraz jego współbratymców wywołana tzw. "winem Borgiów" została przyrównana do egzekucji w podziemiach miasta dokonanego przez faszystów - popleczników księcia Don Alfonsa. Moment zgonu następował po strzale w plecy każdego z bohaterów. Wrażenie było niesamowite, które dodatkowo zostało spotęgowane upadkiem bezwładnych ciał ofiar do wykopanych przez nich uprzednio dołów.



Całość spektaklu oceniam pozytywnie i z całą pewnością mogę polecić miłośnikom opery. Jest to przedstawienie warte obejrzenia, chociażby z powodu rzadkości wystawiania w Polsce tego akurat dzieła Donizettiego. Ci, którzy są spragnieni wrażeń mogą być niestety nieco zawiedzeni. Pomimo oryginalności pomysłu, walorów plastycznych scenografii, spektakl nie porywa z taką mocą, jaką pierwotnie obdarzył swoje dzieło Donizetti. Potwierdzony został tutaj również fakt, że warto jednak zadbać o szczegóły. W szczególności tyczy się "gry aktorskiej" statystujących żołnierzy, po których od razu było widać, że nie mieli nic wspólnego z wojskiem w życiu prywatnym...

źródło fotografii: http://www.teatrwielki.pl/