"Przyczyna zachwytu w młodości, rozpaczy w wieku dojrzałym,
pociechy na starość".
-
Gioacchino Rossini o muzyce Mozarta-




niedziela, 23 stycznia 2011

Istny kosmos - Trojanie Hectora Berlioza, reż. Carlus Padrissa

Przyznam się szczerze, że moje nastawienie do tego spektaklu było początkowo bardzo na "nie". Jak niby można "wkleić" Gwiezdne wojny w ramy plastyki scenografii operowej i w dodatku ma to być przedstawienie mitycznego upadku Troi? Mało tego - przecież to grand opera! Niby na zdjęciach wyglądało to całkiem efektownie (o ile nie efekciarsko), ale jaki to ma właściwie sens, aż tak "cudować"?

Dzieło Berlioza z 1858 roku (kompozytor przez kolejnych 6 lat nanosił poprawki), pięcioaktowa opera, jest bodajże największą kompozycją autora. W dziewięciu odsłonach mamy zatem upadek Troi oraz pobyt Eneasza w Kartaginie u królowej Dydony, a wszystko to zostało przedstawione w konwencji futurystycznej. Sam koń trojański to nic innego jak wirus komputerowy, który niszczy zautomatyzowaną cywilizację - Troję. Muszę przyznać, że niektóre sceny były niezwykle trafne i zrobione z pomysłem. Śmierć Laookona, która notabene była niezwykle dynamiczna za sprawą wyświetlanych projekcji, sam moment infekcji systemu przez trojana czy scena samobójstwa Trojanek (!) były świetną interpretacją reżysera, za co należą mu się brawa. Owszem nie wszystkie momenty były tak trafnie zinterpretowane. Część z nich była zrobiona tak od niechcenia, taki swoisty operowy "zapychacz". Szczególnie bez sensu wydawały się: walka na ringu (może i miało to jakieś tam swoje uzasadnienie, jednak dość kiepsko to wypadło) czy całkiem żenujący pokaz mody poprzedzający również dość słabą scenę baletową. Jeżeli już reżyser chciał pokazać taniec w tak uwspółcześnionej wersji to chętnie bym widział akrobatyczne figury tancerzy podczepionych na linkach, a tak niestety nie trzymało to się konwencji przedstawienia. Całkiem ciekawie pokazano tutaj scenografię - szczególnie interesująco wypadło królestwo Dydony na początku drugiej odsłony. Futurystyczne kształty zautomatyzowanej cywilizacji w istocie odzwierciedlały i trzymały się w klimacie filmu science fiction. Całość scenografii wspomagały projekcje komputerowe, które zdecydowanie podkreślały i urozmaicały odgrywające się aktualnie sceny (aczkolwiek do dzisiaj nie mam pojęcia, dlaczego pokazano "holenderskie" wiatraki podczas sceny miłosnej Dydony i Eneasza). Ze strojami było już trochę gorzej. Owszem wpisane były w klimat spektaklu, ale czy były one ładne? Sama Kasandra w obszernej czarnej sukni która swoim materiałem, z którego została uszyta, przypominała zwykły worek na śmieci, nie prezentowała się zbyt atrakcyjnie. Natomiast tytułowi Trojanie poubierani byli w ochraniacze sportowe i przypominali hokeistów. Niby fajnie, ale jednak można by to było bardziej dopracować. Na szczęście Kartagińczycy z królową Dydoną na czele reprezentowali się ciekawiej. Tutaj zarówno dobór materiałów jak i kolorystyki był trafiony.

Jeżeli chodzi o obsadę to na pierwszy plan wysunęły się dwie partie kobiece - Kasandry (Sylvie Brunet) i Dydony (Anna Lubańska). Obie te panie pokazały wielką klasę. Zastanawia mnie tylko, dlaczego Kasandra jeździła na wózku inwalidzkim, bo jednak kiedy jej się zachciało potrafiła i podbiec o własnych siłach...? Więc tutaj nasuwa się pytanie - po co był jej ten tak specyficzny "środek transportu"? Jedyne co przychodzi mi na myśl to to, iż w ten sposób chciano przedstawić pewien sposób upośledzenia bohaterki (Kasandra miała dar przewidywania przyszłości, jednak rozgoryczony Apollo rzucił na nią klątwę, poprzez którą nikt nie wierzył w jej przepowiednie). Całkiem fajnie wypadła Katarzyna Trylnik jako Askaniusz (sama przyznała podczas jednego z wywiadów, że była to jej pierwsza taka rola "spodenkowa"). Eneasz (Sergey Semishkur) rówież sobie całkiem nieźle radził, w pamięć zapadł natomiast David Sotigu (Iopas), nie za sprawą śpiewu coprawda, ale za sprawą Elvisa "za którego się... rozebrał" ;).

W gruncie rzeczy był to całkiem udany spektakl. Muzyka Berlioza sama się obroniła, mimo tak abstrakcyjnej i poniekąd kiczowatej aranżacji. Było to coś zupełnie innego, coś do czego nie przywykliśmy - miało zaskoczyć i tak też się stało. Jak dowiedziałem się podczas spotkania z Anną Lubańską i Katarzyną Trylnik, Trojanie w Walencji przyjęci zostali bardzo chłodno, nawet momentami słychać było "buczenie". U nas na szczęście tego nie było i jak przyznały śpiewaczki, reżyser był zachwycony polskim zespołem, zaangażowaniem, aktorstwem. Widząc efekt końcowy, wcale się nie dziwię i w zupełności się zgadzam.

A tak to pokrótce wyglądało:
http://www.youtube.com/watch?v=cpoC_37Udkc&feature=related




źródło fotografii: http://www.teatrwielki.pl/

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz